Człowiek powinien mieć poczucie, że jest do czegoś potrzebny [WYWIAD]
Artykuł zgodny ze stanem prawnym na dzień: 2021-05-28
O szukaniu pracy, pisaniu książki, wycieczkach rowerowych, ekologii, zapomnianych zawodach rozmawiamy z Wojciechem Koronkiewiczem, dziennikarzem i rowerzystą.
Gdy zadzwoniłem do Ciebie, powiedziałeś, że jesteś wolnym człowiekiem, możemy się spotkać w każdej chwili. Jak zapracowałeś na tę wolność?
To nie do końca tak. Bo właśnie szukam pracy. Stąd wolność, która bywa niekiedy uciążliwa. Moja żona wolałaby, żebym miał stałe zajęcie. Bym wstawał o godzinie 7, o 8 był w pracy, wracał o 16. Usłyszałem nawet, że jaki przykład daję dziecku? Żona jako architekt, pracuje w biurze i tak właśnie ma. A ja, kim jestem? Dziennikarzem. Ale bez redakcji. Kiedyś byłem radnym. Mnóstwo rzeczy w życiu robiłem. Układałem terakotę, roznosiłem ulotki, pracowałem w radiu, gazecie, telewizji. Różnie bywało. Teraz stałego zajęcia brak. Czy to takie fajne uczucie?
Kiedy rok temu zacząłem pisać książkę, byłem w kiepskiej kondycji psychicznej. Od miesięcy szukałem pracy, nie mogłem jej znaleźć. Wysyłałem CV do rozmaitych firm. Wiele z tych firm nie odpowiadało na moje zgłoszenia, co bardzo bolało. Nawet, gdyby przysłali taką standardową odpowiedź, że dziękujemy, ale pracę dostał ktoś inny, to czułbym się inaczej. Tymczasem na 50 wysłanych zgłoszeń dostałem może dwie odpowiedzi. Myślę, że jest to bardzo nieeleganckie wobec ludzi, którzy szukają pracy. Oni i tak mają ciężko. Kiedy zaś nikt im nawet nie odpowiada, tracą na poczuciu wartości. Ja tak właśnie miałem.
Aby nie czuć się zupełnie niepotrzebny, pomagałem chorej starszej Pani wyprowadzać psa.
Pewnego dnia postanowiłem pojechać do Supraśla. To zaledwie 10 km od Białegostoku. Rowerem przez Puszczę Knyszyńską niecała godzinka. Słyszałem, że jedna ikona w tamtejszej cerkwi wydziela mirrę. Pojechałem to zobaczyć.
W domu przy jednym komputerze siedział mój syn – zdalna szkoła, przy drugim komputerze siedziała moja żona – zdalna praca. Mi pozostawał telewizor, więc wolałem wsiąść na rower i jechać do tej ikony.
Choć jestem osobą mało wierzącą poprosiłem Matkę Boską o to, by pomogła mi znaleźć pracę. I choć stałej pracy nadal nie mam, to napisałem książkę. Dała mi zajęcie, a także pieniądze. Ale to nie wszystko. Ona pozwoliła mi znów uwierzyć w siebie. Człowiek powinien mieć poczucie, że jest do czegoś potrzebny. Tak, jestem wolny, ale jednocześnie szukam pracy.
Na jakie oferty ostatnio trafiłeś?
Ostatnio pojawiło się ogłoszenie, że potrzebny jest stażysta w ogrodzie zoologicznym w Białymstoku. Napisałem, że mam doświadczenie z psami w schronisku i chętnie bym poznał żubry, jelenie i dziki. Pani odpisała, że szukają weterynarza. Niestety, nie spełniam tego kryterium.
Kumpel wspomniał, że potrzebna jest osoba do wywożenie gruzu z budowy. No jasne – odpowiedziałem – Ale czy moje wykształcenie nie będzie przeszkadzało? Słyszałem, że z wyższym wykształceniem niechętnie biorą do fizycznych prac. „Żebyś się nie zdziwił, kogo tam spotkasz” odparł kumpel. Czekam na informację zwrotną.
Odkąd pamiętam Twoim nieodłącznym kompanem jest rower. Skąd to przywiązanie?
To miłość od pierwszego wejrzenia. Pamiętam wszystkie moje rowery, łącznie z pierwszym, który miał doczepione dwa kółka z tyłu. Kocham rowery. Nie wiem dlaczego. Gdy jadę samochodem i widzę rowerzystę, czasem mam ochotę wysiąść i się zamienić (śmiech). Jak wyjeżdżamy z rodziną na urlop i nie mam roweru, to czuję się nieszczęśliwy. Rower to cudowny pojazd. Pieszy pokonuje około 6 km w ciągu godziny, rowerzysta 15 km. I wszystko dookoła widzisz. W samochodzie tak nie ma. Jadąc rowerem jesteś wśród ludzi. Możesz się zatrzymać, porozmawiać. Cudowne urządzenie. Podobno w czasie jazdy rowerem wydzielają się endorfiny, czyli hormon szczęścia. Ilekroć spotykam rowerzystów, są to szczęśliwi ludzie. Uwielbiam, kocham, polecam każdemu. Ja przez cały rok jeżdżę rowerem, pomijając opady śniegu. Mokry śnieg nie sprzyja rowerowej jeździe.
Kolejna „rzecz”, która mi się z Tobą kojarzy to ekologia na co dzień. Jesteś bardzo ekologicznym człowiekiem, który uwielbia szukać naturalnych produktów. Skąd ta pasja?
Tu mi niezłą laurkę wystawiłeś. Rzeczywiście trochę się staram. Ale nie jestem też taki święty. Mam mały samochód na gaz, żeby jak najmniej truć. Zbieram śmieci po lasach, sadzę drzewa…. uwielbiam sadzić drzewa. Wiąże się z tym jedna historia. Mój dziadek sadził świerki koło domu. Kiedy umarł i wynoszono trumnę powiał wiatr i zaczęły z tych drzew spadać krople. Mówiło się, że to drzewa płaczą po gospodarzu. Drzewa sadził mój ojciec. Sadzę i ja. Mam kilka drzewek, które obserwuję. To piękny widok gdy stają się wyższe od ciebie.
Jeżeli chodzi o ekologię to muszę się przyznać do grzechu. Bardzo lubię wodę sodową. Kiedyś były napełniane syfony. Teraz już tego nie ma i muszę kupować wodę w plastikowych butelkach. Wiem, że są ludzie, dla których plastik to najgorsze co tylko może być. Nie powinienem kupować produktów w plastiku. Moim zdaniem, każdy powinien zastanowić się, jak może pomóc naszej planecie, która już zaczyna stawać dęba. Choćby te susze, obniżanie poziomu wód. Ogromne pożary na wszystkich kontynentach. Zwierzęta już wchodzą do miast. To nie jest normalne. Wchodzą, bo zabraliśmy im naturalne tereny. One już nie mają gdzie żyć.
Staram się także stosować zasadę zero waste. Ostatnio pojechaliśmy z żoną na wycieczkę. Żona zobaczyła u kogoś w ogrodzie piękne pelargonie. Powiedziała, że też by chciała takie mieć. Pojechaliśmy do sklepu, kupiliśmy pelargonie i zaczęliśmy wybierać doniczki. Doniczki gliniane kosztują „kosmiczne pieniądze”. Tymczasem plastikowe są cztery czy pięć razy tańsze. Popatrzyliśmy na nie i stwierdziliśmy, że nasz dom jest zbyt ładny, żeby ustawiać w nim plastikowe doniczki. Wróciliśmy do glinianych, znaleźliśmy trochę tańsze. Daliśmy też ogłoszenie, że szukamy glinianych doniczek. Kilka osób się zgłosiło i nam oddało. Oto filozofia – zero śmieci. Czy koniecznie musisz mieć nowe, czy mogą być używane? Ostatnie dwie doniczki kupiłem na złomowisku. To żeliwne zabytkowe garnki. Poszłyby na przemiał, a tak będą zdobić nasz dom. Nikt takich nie ma. A kosztowały przecież grosze.
Sporo miejsca w Twojej działalności w social mediach poświęcasz ludziom, którzy wykonują ciekawe lub zapomniane już zawody. Dlaczego warto pielęgnować tę tradycję?
Wiele lat temu pracowałem w telewizji, prowadziłem program „Magazyn osobliwości”. Jeździliśmy po całym województwie i szukaliśmy ciekawych ludzi. Bardzo często byli to przedstawiciele zawodów ginących, np. garncarz, bednarz, rymarz, kowal. Ludzie, którzy wykonywali te zawody byli obecni w naszej kulturze przez setki, a nawet tysiące lat. Tworzyli rzeczywistość, w której żyjemy. W świadomości mojego dziadka, były to zupełnie normalne zawody. I nagle wszystko się wywróciło. Produkcja przemysłowa. Wszystko spod jednej sztancy. Obecnie wszystko z napisem „Made in China”. I tradycja zanika.
Jeśli chodzi o zanikające zawody, to nie tyle fascynuje mnie sama czynność, ale człowiek. Ja uwielbiam spotkania z ludźmi, kocham z nimi rozmawiać. Każdy ma jakąś historię do opowiedzenia. Każdy człowiek jest ciekawy. Każdy coś widział, każdy coś przeżył.
Przypomina mi to trochę wypowiedź, takie motto, jednego z bohaterów serialu „Czterdziestolatek”. Chodzi o profesora Zygmunta Koziełło, granego przez Jana Nowickiego. To naukowiec, który stwierdza, że jego hydrologia w ogóle nie interesuje jeżeli nie jest powiązana z człowiekiem.
Bo człowiek jest najciekawszy. Ja się strasznie dziwię ludziom, którzy wrzucają do Internetu, tzw. selfie. Że fotografują samych siebie. Jest końcowa scena, w filmie Kieślowskiego „Amator”, w której bohater, grany przez Jerzego Stuhra odwraca obiektyw kamery na siebie. Zacznij od siebie, przyjrzyj się sobie. Dobrze, ale ja zdecydowanie wolę patrzeć na kogoś innego. Wydaje mi się, że ludzi można porównać do książek. Każdy z nas jest opowieścią, zna mnóstwo ciekawych historii. I naprawdę niewiele trzeba, aby te historie poznać. Wystarczy poświęcić trochę uwagi. Ludzie, którym poświecisz czas i których wysłuchasz są bardzo szczęśliwi. Wiele osób nie ma do kogo otworzyć ust. Często takich ludzi spotyka się w przychodniach lekarskich. Oni przychodzą tam, by kogoś posłuchać, samemu coś powiedzieć. Kogoś sobą zainteresować. By nie być sami. I jest to bardzo smutne.
Powiedzmy sobie szczerze. Żyjemy tylko raz. Dostaliśmy te życie w prezencie i choć jedni żyją dłużej, drudzy krócej, to warto pamiętać o najważniejszym. By przeżyć to życie fajnie. Z uśmiechem, serdecznie. Nie ma sensu smucić się i płakać. Oczywiście zdarzają się sytuacje smutne, ale trzeba z tego życia skorzystać „na maksa”.
Z Twojej książki dowiedziałem się, że mieszkałeś w Paryżu i w Nowym Jorku. Jak porównasz życie na obczyźnie z życiem w Polsce, czy też bardziej z życiem na Podlasiu?
Do Paryża pojechałem jako student, żeby napisać reportaż o Wigilii emigrantów i Nowym Roku. Miałem być przez tydzień. Zostałem tam pół roku. Ale wróciłem, dostałem się do radia Białystok i było jeszcze piękniej. Potem, gdy miałem 32 lata, miałem zawirowania w domu i w pracy. Postanowiłem wyjechać do Nowego Jorku. Myślałem, że gdy będę daleko, nieszczęścia o mnie zapomną. Tam też mieszkałem pół roku. I znów wróciłem. Mieszkałem też w Warszawie, ale moim miejscem jest Białystok.
Ludzi można podzielić na ptaki i drzewa. Drzewa wrastają w jedno miejsce, a ptaki lecą. Lato spędzają w Polsce, jesień i zimę w Afryce, czy innym ciepłym miejscu. Ja jestem drzewem. Kocham to miasto. Jest ono „na ludzką miarę szyte”. Rowerem docieram wszędzie w ciągu 15 – 20 minut. Nie ukrywam, że jestem dumny z tego, że tu mieszkam. Nigdy się tego nie wstydziłem. Kiedy mieszkałem w Stanach i opiekowałem się starszym panem, Żydem, powiedziałem mu, że jestem z Białegostoku odpowiedział „Tak, tak, chciałbyś”. Okazało się, że Białystok ma wśród nowojorskich Żydów bardzo dobrą renomę, takiego miejsca mitycznego.
Na początku naszej rozmowy wspomniałeś o tym, co zainspirowało Cię do „ruszenia w teren”. Opowiedz, jak narodził się i potem rozwinął pomysł na tę książkę?
Wszystko zaczęło się od tego, że znalazłem książkę Grzegorza Sosny „Prawosławne sanktuaria na Białostocczyźnie” – świetna książka, polecam. Podobno Bolesław Prus napisał „Lalkę”, bo zainspirowało go ogłoszenie w gazecie o procesie sądowym dotyczącym lalki. Moja inspiracja do napisania książki była podobna. Znalazłem w mediach informację, że w Supraślu jedna z ikon zaczęła wydzielać mirrę. Złoto znam, bo mam złotą obrączkę, kadzidło wąchałem, więc postanowiłem sprawdzić, co to jest ta mirra. I zetknąłem się z tak dziwnym światem, który jest tuż obok mnie, a o którym nic nie wiem. Przyjechałem do domu czując uniesienie. Powiedziałem do żony, że mam świetną historię. Żona powiedziała, nie wrzucaj tego do netu, bo to się „rozmyje”. Zacznij zbierać. Kocham swoją żonę. Jest nie tylko piękna, ale i bardzo mądra. Żon trzeba słuchać, bo wiedzą co czynią. Tak więc, zacząłem zbierać te opowieści.
Rok temu, w maju zacząłem jeździć w poszukiwaniu cudownych miejsc i jeździłem do września. To były najpiękniejsze wakacje mojego życia. Wiele wakacji spędziłem za granicą. Odwiedzałem wiele wspaniałych miast, jednak te wakacje, na Podlasiu, gdy jeździłem i szukałem cudownych wizerunków Matki Boskiej i cudownych źródeł to było coś nieprawdopodobnego. Naprawdę, dziękuję Ci moja żono, dziękuję Ci Matko Boska, że pozwoliłaś mi przeżyć coś takiego. W czasie, gdy w innych wakacyjnych miejscach, kurortach było prawdziwe oblężenie turystów, ja wsiadałem rano na rower i jechałem. Wysiadałem z pociągu na jakiejś malutkiej, pustej stacji, wsiadałem na rower i jechałem dalej. Świat należał tylko do mnie. To było coś niesamowitego.
W pociągu spotykałem turystów, rowerzystów, którzy zwiedzali Podlasie. Opowiadali mi najczęściej, że odwiedzają Supraśl, Białowieżę, Kruszyniany. To są piękne miejsca. Ale jest wiele wspaniałych miejsc, o których mało kto wie. I moja książka je opisuje. Ciekawe rzeczy dzieją się nie tylko w Egipcie, Tunezji, Turcji czy Maroku, ale także tutaj, obok. Warto przyjechać na Podlasie. Rowerem lub autem. I pisać własne historie.
Będzie dalszy ciąg?
Zobaczymy. Coś tam zaczynam pisać. Ale nic na siłę. Nie gonią mnie żadne terminy. Piszę wtedy, gdy widzę coś ciekawego. Znów sporo jeżdżę rowerem. Znów widzę ten niezwykły świat, który jest tuż za rogatkami miasta. Dostałem propozycję, by stworzyć trasę rowerową śladami cudownych obrazów i świętych źródeł. Fajnie jest jeździć z kimś, bo można pogadać. Ale jak jeździłem sam, też nie było źle. Rozmawiałem z Matką Boską.
Myślę, że to będzie bardzo fajna puenta naszej rozmowy.
Niech zatem będzie.
Widzę, że sporo ludzi tu do Was dzwoni. I że staracie się im pomóc. Dobra robota!
Dziękuję.
Wojciech Koronkiewicz, urodzony w Białymstoku w kwietniu 1969 roku, syn Janusza i Danuty. Mieszkał po pół roku w Paryżu, Nowym Jorku i Warszawie, ale zawsze wracał. W Białymstoku czuje się najlepiej. Rodzina katolicka, ale dziadek prawosławny. W dodatku maszynista! Na parowozie jeździł. Jak go Babcia zobaczyła, ślub w tydzień był! Wojciech Koronkiewicz jest dziennikarzem. Kiedyś pisał wiersze i malował po ścianach. Filmy kręcił. Teraz wyprowadza psy ze schroniska. Ma piękną żonę, dwoje dzieci i kota. Jeździ rowerem.
Rozmawiał Wojciech Napora (Zielona Linia 19524, Centrum Informacyjne Służb Zatrudnienia)
Zobacz podobne artykuły:
Urlop na żądanie – wątpliwości Urlop na żądanie od samego początku sprawiał problemy z interpretacją przepisów zarówno pracownikom, jak i pracodawcom. Najczęściej kłopoty dotyczą rozumienia wymiaru urlopu na żądanie. Niektórzy myślą, że to dodatkowe dni wolne, liczone poza limitem 20 lub 26 dni urlopu wypoczynkowego. Inne nieporozumienie dotyczy sposobu udzielania urlopu na żądanie. Istnieje przekonanie, że wystarczy samo zgłoszenie chęci wzięcia takiego dnia wolnego do pracodawcy. Postaramy się rozwiać te wątpliwości.
Wypowiedzenie umowy pracownicy w ciąży Czy pracodawca może wypowiedzieć umowę o pracę pracownicy w ciąży? Zgodnie z przepisami, nie. Pracownica taka jest chroniona od pierwszego dnia ciąży. Są jednak sytuacje, w których może dojść do zakończenia pracy takiej pracownicy. Jakie to przypadki? Odpowiadamy.
Praca w godzinach nadliczbowych. Kto nie może jej wykonywać, a kto może jej odmówić? Praca w godzinach nadliczbowych jest możliwa w określonych przypadkach. Są jednak grupy pracowników, którym nie można jej powierzyć w ogóle. Kto się do nich zalicza? Są też grupy pracowników, którzy mogą odmówić pracy w godzinach nadliczbowych. Kto może nie wyrazić zgody na taką pracę? Odpowiadamy.
Czy pracodawca może powierzyć pracę w innym miejscu niż wskazane w umowie? Miejsce lub miejsca wykonywania pracy są wskazane w umowie o pracę. Czy pracodawca może powierzyć pracownikowi pracę w innej lokalizacji niż ta wskazana w umowie? Odpowiadamy.
Dokumentacja pracownicza a zlikwidowany zakład pracy Dokumenty potwierdzające zatrudnienie i okresy składkowe są bardzo ważne. Nie zawsze jednak o nich pamiętamy lub nawet zdarza nam się je zgubić. Co w sytuacji, gdy zakład pracy, w którym kiedyś pracowaliśmy został zlikwidowany, a my nie mamy świadectwa pracy lub zaświadczenia o okresach odprowadzanych składek. Gdzie szukać pomocy? Odpowiadamy.
Zagubione świadectwo pracy Nie masz świadectwa pracy? Sprawdź, kto może Ci pomóc!
Równe traktowanie w zatrudnieniu Równe traktowanie pracowników jest podstawową zasadą prawa pracy. Kodeks pracy zakazuje wszelkiej dyskryminacji w zatrudnieniu. Podpowiadamy, jakie są przesłanki dyskryminacji oraz kiedy pracownik ma prawo ubiegać się o odszkodowanie.
Przerwy w pracy Od czego zależy długość i ilość przerw w pracy? Czy czas odpoczynku zawsze wlicza się do wymiaru czasu pracy? Kto może skorzystać z dodatkowej przerwy? Odpowiadamy.